Legendarny - 2013-09-12 21:20:51

Droga recenzjo, gameplay nie przybywa już na tą wyspę. Zauważyłem tego roku że opuścił to miejsce. Może to brak jakiegokolwiek wkładu developerów w Dear Esther go odpędził. Możliwe że to po prostu pretensjonalność i próba stworzenia sztuki "na siłę". Kiedy pierwszy raz odpaliłem Dear Esther recenzenci powiedzieli mi że gra ta posiada niesamowitą głębie. Ale i ona odeszła po pierwszym monologu głównego bohatera.

Droga recenzjo, nie wiem już jak długo grałem w tą grę, jednak czuje się jakby wyrwano mi ten czas brutalnie z życia. Pomimo pieszczącej oczy przepięknej grafiki i niesamowitego artystycznego desingu wyspy, a także przepięknej muzyki grającej się w tle. Tekstury wyglądały przepięknie, efekty świetlne tworzyły niesamowity klimat wyspy, same modele także były niczego sobie. Klasyczna muzyka przygrywająca w tle naprawdę przypada do gustu a efekty dźwiękowe są wysokiej jakości. Voice acting jest niezwykle interesujący Jednak nie czuje po ukończeniu w swoim sercu nic więcej niż pustkę. Głównie z dwóch powodów.

Dear Esther to "gra" polegająca na wciskaniu klawisza "W" z uporem maniaka przechodząc przez naprawdę ładnie wykonane krajobrazy. Gra nazywa się chóralnie "Interaktywnym doświadczeniem." co jest dość śmieszne gdyż "gra" nie posiada żadnej interaktywności. Jedyne co możesz zrobić to iść do przodu, wcale się nie ruszać co tak naprawdę nie jest opcją, i wybrać najlepszą opcje jaka istnieje czyli "Wyjść z gry". Te szczątki gameplayu nazywanego chodzeniem są zresztą niesamowicie nudne i męczące. Dear Esther dosłownie pozbywa się wszystkiego przez co nazwać ją można grą. Twórcy nazwali więc ją "interaktywnym doświadczeniem" co jest niezwykle śmieszne gdyż a) Gra już w sama sobie ma być interaktywnym doświadczeniem. b) Dear Esther wcale nie jest interaktywne. Podążając jednym możliwym szlakiem zastanawiam się, czy może historia chociaż troszkę uratowała tą grę?

Droga recenzjo, historia także nie jest najwyższych lotów. Sama historia pomimo tego że przedstawiona bardzo ładnie, z odpowiednią stylistyką i słownictwem. Jest niepotrzebnie zawiła, i tak naprawdę nie pozostawia za wiele miejsca do interpretacji. Z tego co możemy wywnioskować *SPOILER* Bohater miał wypadek samochodowy wraz z swoją żoną i przyjacielem */SPOILER*. Tak naprawdę nie ma tu drugiego dna, dostajemy jedynie sztampową historie o *SPOILER*tragicznej śmierci ukochanej*/SPOILER*, nie przekazuje nam tak naprawdę żadnej lekcji, nie uczy nas kompletnie niczego (no może oprócz aby *SPOILER* Nie jeździć kiedy jesteś pijany*/SPOILER*). Historie przedstawiona jest jakby była głębsza niż tak naprawdę jest, co zresztą można powiedzieć o całej grze.

Droga recenzjo, wypisałem wszystkie moje zażalenia do ciebie, stworzyłem z nich papierowe łódki i wypuściłem na ocean. Patrzyłem jak zostają zatopione nigdy nie docierając do swojego przeznaczenia. Jest jednak jeszcze jeden problem który chciałbym poruszyć. Największy problem tej pseudo-gry. Dear Esther nigdy nie było tworzone po to aby przekazać nam świetną historie, dostarczyć rozrywki czy przekazać pewną lekcje. Głównym celem Dear Esther było stworzenie sztuki na siłę.  Gra wygląda jak dzieło człowieka który słyszał coś o sztuce, ale jej tak naprawdę nie rozumiał. Sztuka nie może zostać stworzona na siłę. Dear Esther maniakalnie próbuje być oryginalne i głębokie, nie rozumiejąc że artyście nie chodzi tylko o to aby być oryginalnym i głębokim. Prawdziwy artysta próbuje przekazać ludziom coś wartościowego, czy to będzie dobra historia, czy będą to dobre postacie, nawet dobra rozrywka lub dobra lekcja. Nie wystarczy puścić w tle muzykę klasyczną, i napisać jakąś pseudo-tragiczną historie komplikując ją jak tylko się da aby  gra stała się sztuką. Sztuka potrzebuje rzeczywistej głębi, rzeczywistej jakości, i wierności do tego czym jest. A przede wszystkim, sztuka potrzebuje SUBTELNOŚCI. Dear Esther subtelności nie posiada. Od samego początku krzyczy nam w twarz "NIECH MNIE KTOŚ ZINTERPRETUJE!". Dear Esther nie jest sztuką, rzuca w nas tylko motywami, zabiegami które kojarzą się z sztuką, ale nie gwarantują jej powstania.

Droga recenzjo, to mój ostatni list do ciebie. Skończyły się już rzeczy które mogę krytykować. Usuwając Dear Esther z komputera czułem się jakbym leczył raka. Czuje głęboką nienawiść do rzeczy pretensjonalnych, a Dear Esther jest tego najlepszym przykładem. Ale już niedługo uniosę się z tego oceanu niczym wyspa bez podłoża, niedługo gameplay powróci aby ponownie zamieszkać w przemyśle gier. I dobre gry wideo i głębokie gry wideo będą lecieć przy mnie. Przybędą do dobrych develpoperów gdzie prawdziwie głębokie gry zostaną stworzone.

Ostateczna ocena:
3/10

GotLink.pl